W ostatnim poście podzieliłam się z Wami ciekawostkami na temat ciąży. O ile o ciążowych dolegliwościach mówi się całkiem sporo, każdy choć raz słyszał o ciężarnej, która kiszone ogórki zagryzała czekoladą czy płakała na reklamie papieru toaletowego, tak już poród i połóg to ciągle z jakiegoś powodu temat tabu. Kobieta spodziewająca się dziecka najczęściej usłyszy od kobiet mających poród za sobą, że owszem boli, ale o bólu się zapomina i na tym się z reguły temat wyczerpuje. Mnie zaskoczyło w samym porodzie, pobycie w szpitalu czy w końcu - w połogu mnóstwo rzeczy. Choć uważnie słuchałam położnej podczas zajęć w szkole rodzenia, to przeżycie tego wszystkiego na własnej skórze było mimo to pełne niespodzianek.
5 ciekawostek na temat porodu i chwil tuż po nim
1. Poród boli. O tym niby wszyscy wiedzą. Niemniej, jest sporo prawdy w tym, że ciężko ten ból opisać. Jeśli kiedyś cierpieliście np. na migrenę, to kiedy zaczyna Was boleć głowa, wiecie mniej więcej czego się spodziewać i jak z tym walczyć. W przypadku porodu człowiek nie jest w stanie sobie wyobrazić skali bólu, zwłaszcza jeśli to pierwsza ciąża. Ja byłam tego bólu...ciekawa. Tzn. bardzo chciałam mieć już poród za sobą, bo czekanie aż zacznie boleć było bardzo wyczerpujące dla mojej psychiki, właśnie dlatego, że nie wiedziałam czego się spodziewać. Natomiast kiedy już się zaczęło to dość szybko się rozmyśliłam i uparcie powtarzałam, że mnie się aż tak nie spieszy i nie muszę jeszcze rodzić.Na swoje nieszczęście trafiły mi się bóle krzyżowe, a ja szybko zaczęłam żałować, że uparłam się rodzić bez znieczulenia. Podziwiam (!!!) wszystkie kobiety, które rodzą przez kilkanaście godzin. Mój poród trwał 6 godzin (tak twierdzą...), a zdążyłam wzywać do pomocy wszystkich świętych, skopałam położną (kazała oprzeć o siebie nogę, o naiwna), darłam się tak bardzo, że na drugi dzień najbardziej bolało mnie...gardło. Kojarzycie film "Egzorcyzmy Emily Rose"? A pamiętacie jak tytułowa bohaterka wiła się i wykrzywiała w nienaturalnych pozycjach, warcząc gardłowym głosem? Tak wedle relacji mojego męża wyglądałam na sali porodowej. Czy o bólu się zapomina? No jasne, było wspaniale, ale jak będziemy jeszcze kiedyś chcieli powiększyć rodzinę, to kupimy drugiego kota.
2. Ilość wód płodowych może zalać pół szpitala. Przed porodem zastanawiałam się skąd będę wiedzieć, że już się zaczęło. Nie sposób jednak było tego przegapić, bo odchodzące wody powodowały dosłowny potop wszędzie tam gdzie postawiłam nogę.
3. Poród nie wygląda tak jak na filmach. Choć u mnie się zaczęło tak zgoła filmowo bo od odejścia wód. Ale wiecie, miałam takie wyobrażenie, że mąż mnie wwozi do ładnego szpitala, oznajmia, że żona rodzi i nagle zajmuje się mną mnóstwo osób i na koniec wszyscy biją brawo i dostaję bukiet kwiatów. Rzeczywistość była jednak nawet nie zaskakująca, co zwyczajnie rozczarowująca - pod szpitalem nie było gdzie zaparkować, więc mąż wyrzucił mnie pod szpitalem i pojechał szukać wolnego miejsca, ja musiałam odstać (!) swoje w poczekalni na izbie bo nie było nawet wolnego krzesła, żeby ktoś tam w ogóle o mnie pamiętał to trzeba było co pół godziny pukać do drzwi położnej. Po przejściu przez położną, lekarza, jeszcze raz położną, usg i znowu położną, trafiłam w końcu na salę porodową, gdzie zostało mi wskazane łóżko i tam sobie wrzeszczałam w asyście samego męża. Położna zajrzała raz na jakiś czas sprawdzić czy jeszcze żyję i w sumie tyle.
4. Do samego końca właściwie nie wiedziałam na jakim jestem etapie. Niby słyszałam coś o pełnym rozwarciu, ale nie miałam pojęcia ile to jeszcze potrwa. O tym, że zbliżamy się do finiszu nie uświadomił mnie nawet fakt, że nagle stało nade mną z pięć osób, a położna powiedziała coś w stylu, że teraz mam robić dokładnie to co mi każe. W momencie jak zapytano mnie czy chcę dotknąć główki, zdezorientowana krzyknęłam tylko, że absolutnie nie i chwilę później było już po wszystkim, a ja poczułam tak niewyobrażalną ulgę, że nie wierzyłam we własne szczęście. Z tego co pamiętam, trzymając dziecko na rękach, co najmniej trzy razy zapytałam położną czy to już na pewno koniec.
5. Po porodzie najgorszy shit smakuje jak danie prosto z restauracji z kilkoma gwiazdkami Michelin. Mam absolutną traumę jeśli chodzi o szpitalne jedzenie po pobycie w szpitalu za dzieciaka. Wtedy to rodzice codziennie przywozili mi prowiant, bo nie byłam w stanie przełknąć tego co serwowała szpitalna kuchnia. Jednak kiedy po porodzie dostałam kolację, która składała się z suchej kromki chleba i czegoś co zostało na wyrost nazwane sałatką (obstawiam, że były to jarzyny z zupy, pokrojone w kostkę, nic ponadto oO), wpałaszowałam to z takim apetytem jakbym od miesiąca nie miała nic w ustach. Ambrozje!
Pozdrawiam,
Joanna